Nie sądziłem, że ten akurat western trochę mnie rozczaruje. Klasyka gatunku, słynny reżyser Howard Hawkes, jeszcze słynniejszy John Wayne, typowe motywy - słabi i nieliczni dobrzy kontra bogaci, silni i liczni źli. A jednak tym razem nie poddałem się magii kina i wspomnień. Parę rzeczy mi w tym przeszkadzało. Np. wątki musicalowe, które wręcz masakrowały dramaturgię filmu. Następnie humor, który robił wrażenie dodanego na siłę. No i wątek romansowy, też dorzucony niewątpliwie z myślą o powiększeniu widowni, ale w sumie nie aż tak zły - a to dzięki fantastycznej, witalnej, pięknej Angie Dickinson. I pomyśleć, że przed laty poznałem ja jako panią w średnim wieku w serialu z lat 70-tych "Sierżant Anderson". A tu taka seksowna, młoda laseczka.
Obejrzany parę dni wcześniej "Winchester '73" był o wiele bardziej spójny, poważny, surowy. Takie westerny zdecydowanie wolę. W najbliższych dniach sięgnę zatem po "Dyliżans" niepoprawnego politycznie Johna Forda. Mam nadzieję, że się nie rozczaruję. Bo o ile pamiętam, nikt tam na siłę nie żartuje ani nie śpiewa. A John Wayne jest jeszcze panem po trzydziestce, a nie pięćdziesiątce.