Główny bohater, oficer amerykańskiej armii z powodu swojego indiańskiego rodowodu jest nazywany "Kapitanem Apaczem". Dostaje on trudne zadanie. Ma dowiedzieć się kto jest odpowiedzialny za morderstwo stróża prawa, zajmującego się obroną praw Indian. Szybko okazuje się, że sprawa ma podłoże polityczne...
Jako miłośnik gatunku nie omieszkałem obejrzeć w TV. Trudno było wytrzymać do końca. Drętwe dialogi, dziwnie przycięte sceny, chaotyczna fabuła, fryzury dla czasów lat 70tych jak i muzyka bardziej pasująca do Kojaka, czy Bulleta. Kino kategorii B, albo i C. Szmira i knot. Szkoda legendy Lee Van Cleef'a.
Opowieść o Apaczu który dorobił się rangi Kapitana i szuka zemsty na mordercach
obrońcy czerwonoskórych. Ostatnie słowa zabitego to "kwietniowy poranek" i celem
bohatera jest dowiedzieć się co one znaczą. I w zasadzie film przypomina kiepski
kryminał- Van Cleef chodzi od osoby do osoby z zapytaniem czy ta nie wie...